Hanna Arend – psycholog
„Nie jest ważne, co myślisz. Liczy się tylko to, co robisz”.
/Cytat z filmu/
„Wesołych Świąt” i „Szczęśliwego Nowego Roku” słychać dookoła. Przyjęło się uważać, że święta to czas powszechnej radości i szczęścia. Świadczyć o tym mogą kolorowe dekoracje domów i sklepów, gorączkowe poszukiwania prezentów, zapach pieczonego ciasta, dźwięki kolęd, wzmożona życzliwość… a wszystko w oczekiwaniu na rodzinne spotkania przy wigilijnym stole. Ale czy na pewno dla WSZYSTKICH jest to czas radości?
„7 minut po północy” to film, który zupełnie nie wpisuje się w tę konwencję, więc jeśli Państwo nie chcecie psuć sobie idyllicznego wyobrażenia o tym czasie – obejrzycie film po Świętach. Ale obejrzyjcie koniecznie!!!
Każdy z nas bał się czegoś w dzieciństwie (ciemnego pokoju, burzy, cieni na ścianie, czegoś, co może wyjść spod łóżka albo z umywalki…), ale te strachy znikają, kiedy dorastamy. Są jednak koszmary, z którymi musimy uporać się sami – bez względu na to, ile mamy lat, a im mniej, tym jest to trudniejsze.
„Jest to historia o chłopcu, zbyt dojrzałym, by być dzieckiem i zbyt młodym, by być mężczyzną” – tak zaczyna się ta poruszająca, metaforyczna opowieść. Film bardzo plastyczny, czarno-biały – jak świat głównego bohatera, dwunastoletniego Conora. Ponieważ „grzeczni chłopcy trzymają język za zębami”, bardzo samotny chłopiec SAM sobie radzi, żyjąc w świecie, w którym musi ogarnąć wiele rzeczy na raz: ciężką chorobę mamy, problemy z rówieśnikami, rozwód rodziców i ojca zakładającego nową rodziną, w której nie ma dla niego miejsca, na dodatek babcię, której nie lubi. A to nie wszystko. Musi sobie poradzić ze sobą, ze swoimi trudnymi w przeżywaniu emocjami: strachem, przerażeniem, bólem, samotnością, gniewem, poczuciem winy. Dużo jak na dwunastolatka. I chociaż każde dziecko w którymś momencie swego życia uświadamia sobie, że nikt nie żyje wiecznie, że kiedyś odejdą najbliżsi i najbardziej kochane osoby (rodzice), to szczęśliwie większość doświadcza tego dopiero gdzieś w bliżej nieokreślonej, odległej przyszłości. Niestety, dla naszego bohatera to zagrożenie jest zupełnie realne.
Może dlatego co noc, kiedy na zegarze pojawia się godzina 12.07 Conor śni wciąż ten sam koszmar, w którym ginie jego matka. Jak można to znieść? Jak sobie z tym poradzić? Co robić? Znajduje rozwiązanie – z pozoru absurdalne i niedorzeczne.
Pewnej nocy odwiedza go Potwór, który wcale nie jest taki zły… bo: „nie zawsze jest ktoś dobry i nie zawsze ktoś zły; większość z nas jest gdzieś pośrodku”.
Odwołanie się do wyobraźni – symboliczne przywołanie postaci Potwora – pozwala Conorowi przejść przez to, co dzieje się w jego życiu. Nie jest przecież możliwe wytłumaczenie sobie, dlaczego ktoś kogo kochamy umiera. Zaprzeczamy, mamy nadzieję na dobre zakończenie, nie chcemy mówić o tym najgorszym, tak jak byśmy się bali wywołać wilka z lasu. Nie nazywamy rzeczy po imieniu, mając nadzieję, że nienazwane nie istnieje. Ale to nieprawda. Przypominają nam o tym nasze sny i nasze emocje. Nawet kiedy o nich nie mówimy, powodują destrukcję w nas i wokół nas. Mamy przecież prawo do gniewu.
Dlatego Potwór mówi do chłopca: „Przyszedłem Cię uzdrowić, opowiedz swój koszmar, zabiję Cię jeśli tego nie powiesz. Będzie ciężko, nawet bardzo. Ale to przetrwasz. Pozostaje powiedzieć najprostszą prawdę”. I chłopiec mówi. I nie oznacza to happy endu jak w jakiejś bajce. Niestety jest jak w życiu. Ale chłopiec to zrobił. Bał się – to naturalne, bo nie jest łatwo pozwolić odejść bliskiej osobie.
Miłość, śmierć, samotność, strata, żałoba, odwaga – samo życie… Film poruszający, zmuszający do refleksji i bardzo smutny bo pokazujący, że „miłość nie wystarcza do szczęśliwego życia”.